„Wyzwolenie“ Olesna, czyli prawda, która boli„ ... poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli.“ Jan, 8, 32
Po upadku powstania warszawskiego (2.10.1944), gdy Stalin zrealizował swój plan zniszczenia Warszawy i jej mieszkańców siłami niemieckimi, rozpoczęła się wielka ofensywa
radziecka, która „przyniosła upragnioną wolność zniewolonym narodom“. Wojska 1 Frontu Ukraińskiego, przechodząc do natarcia z przyczółka sandomierskiego nad Wisłą – 12 stycznia 1945 roku
przystąpiły do operacji wiślańsko – odrzańskiej. Dowództwo hitlerowskie, uwzględniając możliwość zbliżenia się frontu do granic Niemiec, rozpoczęło przygotowania do obrony obszaru między Wisłą a
OdrÄ….
Również w powiecie oleskim, gdzie znajdowały się stare umocnienia zbudowane wzdłuż granicy polsko – niemieckiej, przystąpiono do ich odnowy i modernizacji. Niewielkie okopy
usypano także w samym mieście, m.in. obok budynku więzienia (byłego budynku „Oleśnianki“) i wiaduktu kolejowego prowadzącego do Gorzowa. W pracach tych uczestniczyła ludność cywilna, przeważnie starcy
i kobiety.
Na mocy dekretu Hitlera z 25 września 1944 roku (ogłoszonego 18.10.1944) powołano ludowe pospolite ruszenie – Volkssturm, w skład którego wchodzili mężczyźni (od 16 do 60 lat),
wcześniej uznani za niezdolnych do noszenia broni.
Utworzony w Oleśnie batalion Volkssturmu przechodził szkolenie w okolicach Olsztyna (12 km na pd.-wsch. od Częstochowy) oraz na miejscu, w budynku ówczesnej stolarni firmy „Pluschke
und Brecht“. Członków tego ugrupowania – przeważnie zmuszonych do walki o honor III Rzeszy – uczono posługiwania się bronią pochodzącą z Włoch. Wobec błyskawicznego zbliżania się frontu do dawnej
granicy Niemiec oraz pogłosek o wyjątkowym barbarzyństwie wojsk radzieckich, zabezpieczenia te okazały się nieprzydatne. Mieszkańcy Olesna zdezorientowani i zagubieni, zaczęli przygotowywać się do
opuszczenia miasta. Jeszcze w niedzielę, 14 stycznia 1945 roku urzędnicy miejscowego Gestapo oraz członkowie lokalnej NSDAP próbowali powstrzymać Oleśnian od wyjazdu z miasta, lecz następnego dnia (15
stycznia) pierwsze grópy osób udały się na dworzec kolejowy i opuściły Olesno.
W mieście zamieszkiwało wówczas około 3700 ludzi (w dniu 17.05.1939 r. Olesno wraz
z najbliższymi okolicami, m.in. Świerczem i Grodziskiem, liczyło 7263 mieszkańców). Niektórzy zabierali ze sobą najcenniejsze i najpotrzebniejsze rzeczy, inni natomiast
wyjeżdżali z niewielkim bagażem, uprzednio zakopując wartościowe przedmioty w ogrodach lub na polach. We wtorek 16 stycznia wyjechał z Olesna ówczesny
proboszcz Paweł Foik (1916 – 1945), a następnego dnia miasto opuścił tutejszy pastor Gotthard Halm (1931 – 1945).
17 stycznia o godzinie 6.45 lokalne władze zarządziły przymusową ewakuację mieszkańców Olesna. Próbowano
zorganizować kilkadziesiąt wozów, które miały przybyć na wyznaczone miejsce zbiórki o godzinie 9.00. Nie wszędzie
jednak wozy dotarły; zdarzało się, że zmarznięci ludzie około godziny 15.00 rozchodzili się do domów, decydując się
na pozostanie lub opuszczenie miasta następnego dnia. Pewniejszą droą ewakuacji była kolej, z której skorzystała
większość mieszkańców ówczesnego Olesna. Część Oleśnian schroniła się w okolicznych wioskach. Przed
wyjazdem z miasta prawie każdy uczestniczył we mszy św. i otrzymywał błogosławieństwo od księdza Hugona Jendrzejczyka, wikarego w latach 1943 – 1946, który pozostał w Oleśnie. Tenże
ksiądz, świadek „wyzwolenia“ Olesna, obserwator i uczestnik wydarzeń, które miały miejsce w pierwszych miesiącach 1945 roku, spisał wszystko, co przeżył, dzięki czemu możemy dziś poznać
prawdÄ™ tamtych dni.
Tego samego dnia (17 stycznia) przez miasto zaczęły wycofywać się oddziały niemieckich żołnierzy, m.in. 68 i 712
Dywizja Piechoty oraz resztki 246 Pułku Piechoty wchodzącego w skład 4 Armii Pancernej. Ostatniemu ugrupowaniu
towarzyszyły 3 czołgi, które zajęły pozycje obronne przy wiadukcie kolejowym na trasie Olesno – Gorzów Śl.
Oddziały te zaminowały niektóre drogi oraz wysadziły 3 inne wiadukty kolejowe na trasie kolejowej Kluczbork – Lubliniec.
Również 17 stycznia ksiądz Jendrzejczyk postanowił zabezpieczyć najcenniejsze przedmioty znajdujące się w
posiadaniu Kościoła. Po południu, razem ze swoją gospodynią panną Wieczorek, przygotowali dwie skrzynie, do
których włożyli m.in.: srebrną monstrancję z XVIII wieku i równie stare pozłacane kielichy. Do jednej ze skrzyń ksiądz
Jendrzejczyk włożył kartkę z informacją i opisem zawartości oraz podał przyczyny, dla których tak cenne przedmioty
zostały ukryte. Następnie przy pomocy budowniczego Gronaua, jego murarza oraz kościelnego Jagusia, skrzynie te
umieszczono w krypcie augustianów, w kościele św. Michała. Na prośbę księdza wszyscy obecni zobowiązali się do
milczenia. (Skrzynie te zostały „odnalezione“ pod koniec lat czterdziestych w bardzo dziwnych okolicznościach przez
pana S. B., odpowiedzialnego za odgruzowanie Olesna i nie tylko ... Czy wszystkie przedmioty ukryte przez księdza
Jendrzejczyka ponownie znalazły się w posiadaniu parafii – nie wiadomo. Wspomniana srebrna monstrancja oraz zabytkowe kielichy zachowały się.)
W czwartek 18 stycznia na terenie ówczesnego powiatu oleskiego pojawiły się pierwsze oddziały wojsk radzieckich.
Dwóch zwiadowców przedostało się w okolice Olesna i próbowało zdobyć informacje o ilości żołnierzy stacjonujących
w mieście. Zostali oni jednak zabici w okolicy kościoła św. Anny, przed wiaduktem kolejowym. Starszyna gwardii
Komlew i sierżant Anankin byli prawdopodobnie jedynymi żołnierzemi radzieckimi, którzy podczas „wyzwalania“ Olesna zastrzeleni zostali przez Niemców.
Rankiem następnego dnia (piątek, 19 stycznia) grupa wojsk niemieckich stacjonujących w mieście opuściła Olesno.
Część członków Volkssturmu powróciła do swoich rodzin, lecz jeszcze tego samego dnia, z obawy przed
rozstrzelaniem za dezercję, opuściła Olesno. Po południu w mieście nie było już wojsk niemieckich, a na ulicach
można było spotkać tylko pojedyńczych żołnierzy, którzy pośpiesznie wycofywali się na zachód. Na mszę św.
odprawioną o godzinie 12.00 przybyło niewielu ludzi, gdyż miasto było już wyludnione. Niektórzy jeszcze się wahali
czy porzucić rodzinną ziemię i zdać się na łaskę losu, czy pozostać na niej czekając niepewnego jutra. Ksiądz
Jendrzejczyk wraz ze swoją gospodynią, panną Wieczorek zdecydowali, że wyjadą rowerami do Opola. Jednakże
wielu ludzi prosiło księdza o pozostanie w mieście, a mieszkańcy Rosenhaimu (część dzisiejszego Grodziska)
zwrócili się z prośbą o odprawienie mszy św. w kościele św. Rocha. Ksiądz Jendrzejczyk postanowił, że pozostanie w mieście i jak później wspominał – nigdy nie żałował tej decyzji.
Podczys jazdy saniami do kościołą św. Rocha, nad drogą pojawiły się radzieckie samoloty (ok. godz. 14.35). W
oddali słychać bylo strzały. Szczęśliwie jednak ksiądz dotarł do kościółka i odprawił mszę św. Wszyscy przyjęli
Komunię Świętą, a po mszy każdy pożegnał się z każdym, po czym w wielkim żalu i smutku odwieziono księdza do
miasta. „Obok piekarza Klosika – wspominał ksiądz Jendrzejczyk – wysiedliśmy z sań i wróciliśmy pieszo do
plebanii. Smutny był to powrót do domu. Wszędzie cicho i straszliwie zimno. Nie spotkaliśmy żadnego człowieka, w
oknach nie paliło się żadne światło; to było umarłe miasto. Tylko na posterunku policji (w ratuszu) ... paliło się światło... Bezradni, bezsilni, pełni niepokoju spoglądaliśmy w przyszłość.“
W sobotę 20 stycznia od wczesnego rana słychać było strzały z kierunku Bodzanowic. Tam też toczyły się jedyne
poważne walki o tzw. „wyzwolenie“ Ziemi Oleskiej. Około godziny 6.30 przez miasto przejechało 16 niemieckich
czołgów, które wycofały się do Opola. Mieszkańcy okolicznych wiosek zaczęli uciekać do lasu, chcąc w ten sposób
ocalić swoje życie. O godzinie 7.00 w kościele św. Michała odprawiona została msza św., w której uczestniczyli
wszyscy mieszkańcy Olesna pozostający wówczas w mieście (ok. 360 osób !). Po mszy wszyscy pożegnali się
nawzajem, rozstając się w smutku i płaczu. Wilu uczestników tej mszy, bezpośrednio po jej zakończeniu, wsiadało
na przejeżdżające przez miasto samochody wojskowe lub furmanki i odjechała na zachód. Niektórzy schronili się w
okolicznych wioskach. 20 stycznia po południu w Oleśnie pozostało 125 osób. Wszyscy przeprowadzili się do piwnic i
w ogromnym napięciu oczekiwali na to, co wkrótce miało nastąpić. Ksiądz Jendrzejczyk wspominał: „... przed
południem odwiedziłem szpital i zabrałem z kaplicy ... Przenajświętszy Sakrament, przenosząc Go do starego
kościoła (św. Michała)... Siostry zakonne (Bogusława, Fabiola i Parisia) były same w szpitalu, chorych już nie było.
Poprosiłem siostry, aby poszły ze mną na plebanię... Urządziliśmy się w piwnicy, by tam przażyć noc. O godzinie
15.30 usłyszałem w moskiewskim radiu: „Nasza chwalebna czerwona armia przekroczyła granicę niemiecką i maszeruje naprzód!“ ... w tym momencie zabrakło prądu.“
Pierwsi żołnierze radzieccy 9 Dywizji Powietrzno – Desantowej Gwardii (dowódca płk. P. Szumiejew) wchodzącej w
skład 33 Korpusu Piechoty Gwardii (dowódca gen. N. Lebiedienko) należącego do 5 Armii Gwardii (dowódca gen. A.
Żadow) – pojawili się w okolicach Olesna około godziny 16.45. Pół godziny później z okolic Grodziska wystrzelony
został pocisk artyleryjski, który nieznacznie uszkodził wieżę kościoła parafialnego .Wystrzał ten miał wypłoszyć
potencjalnych snajperów, którzy mogli znajdować się na tejże wieży. Jednakże wojsk niemieckich już wówczas w
Oleśnie nie było. Żołnierze radzieccy wkroczyli do miasta około godziny 17.55 i zajęli miasto bez walki! Wielu
żołnierzy było już pijani, a niektórzy z nich nie potrafili utrzymać się na nogach. „Wyzwoliciele“ weszli na rynek
dzisiejszymi ulicami Kościuszki i Armii Krajowej, następnie obiegli go dookoła, po czym rozpoczęli strzelaninę z
okazji zdobycia pierwszego niemieckiego miasta. W czasie tej strzelaniny zginęło dwóch żołnierzy radzieckich,
którzy zastrzeleni zostali przez swoich współbraci. Strzelanina ta ustała w momencie wkroczenia do miasta
trzeźwych oddziałów radzieckich 9 Dywizji Powietrzno – Desantowej Gwardii. Wkrótce po zlikwidowaniu tego
zamieszania około godz. 18.30 rozpoczęły się rabunki sklepów, co jest żeczą normalną podczas działań wojennych.
W czasie grabieży wyjątkowo dobrze zaopatrzonych oleskich sklepów można było zauważyć pewną prawidłowość:
wszycy żołnierze wchodzili do pomieszczeń przez okna, natomiast drzwi – często otwarte – pozostawały nietknięte.
Około godziny 20.00, gdy większość „wyzwolicieli“ ulokowała się w sklepach lub mieszkaniach, doszło do sprzeczki
między grupą oficerów i podoficerów. Prawdopodobnie „efektem“ tego nieporozumienia były 3 trupy (2 podoficerów i 1
oficera). Na Wielkim Przedmieściu paliły się pierwsze domy, ktoś grał na harmoszce. Ci, którzy pozostali w Oleśnie,
spędzili czas na modlitwie. W plebanii odmawiano różaniec do rana, przerywając go w momencie usłyszenia łomotu do drzwi.
Ksiądz Jendrzejczyk wspominał: „Wczesnym rankiem w niedzielę (21 stycznia) ktoś załomotał do drzwi. Panna
Wieczorek poszła otworzyć. Przed nią stał patrol ruskich żołnierzy, którzy chcieli przeszukać dom. Wszyscy
musieliśmy wyjść z piwnicy – siostry (zakonne)... no i ja – jedyny mężczyzna... Gdy wyszedłem po schodach,
skierowały się na mnie cztery karabiny; musiałem podnieść ręce do góry, dowódca przeszukał mnie. Z mojej kieszeni
wyciągnął różaniec i zapytał się co to jest ... odpowiedziałem mu po polsku ... jestem księdzem, tak jak u was jest
pop. Karabiny zostały opuszczone. On zrozumiał i powiedział: „Dobra“. Zażądał pięć butelek wódki – ja mogłem mu dać tylko mszalne wino.“
Gdy żołnierze otrzymali pięć butelek wina, odeszli, a ksiądz przystąpił do odprawiania mszy św. na plebanii. Po jej
zakończeniu odwiedziło księdza jeszcze wielu żołnierzy. Duchowny wspominał dalej: „Teraz się zaczęło jak w
gołębniku. Ruscy przychodzili i wychodzili, każdy zabierał ze sobą to, co mu się podobało: nasze zegary, moje radio,
maszynę do pisania i wszystko co było do picia czy jedzenia. Jeden uparł się na mój rower, ale stwierdził, że w
jednym kole było za mało powietrza, kazał mi więc mój rower napompować, żeby mógł on sobie pojeździć. Aby mi
pomóc w pracy, machał mi przed nosem pistoletem ... Potem musiałem mu przynieść worek, do którego wrzucał
wszystko co sobie wyszukał. Jeszcze musiałem przynieść sznurek i przywiązać worek do mojego roweru ... (na
którym) on sobie odjechał. Cały dzień przyglądałem się jak moja własność zmieniała właściciela ...“
W tym dniu (21 stycznia) poznałem również trzech dobrych ruskich oficerów (m.in. płk Szumiejewa) ... przyszli do
nas, by z ukradzionych jajek zrobić im jajecznicę. Musiałem jeść razem z nimi, gdyż oni obawiali się, że (jedzenie) ...
może być zatrute. Podczas jedzenia rozmawialiśmy po rosyjsku, polsku i niemiecku. Jeden z oficerów zauważył
wiszącą nad moim biurkiem mapę Górnego Śląska. Poprosił mnie, bym mu ją podarował. Powiedziałem mu, że nie
mogę go powstrzymać; on odpowiedział, że sam sobie nie weźmie ... Inny oficer powiedział mi, że jest Żydem i
postanowił zabić każdego Niemca jak dotrze do Niemiec; miało to być zemstą za zamordowanie jego żydowskich
współbraci. „Teraz jestem tu, ale nie potrafię“ (odpowiedział). Oficerowie podziękowali za jedzenie i przyjaźnie się pożegnali.“
Po południu większość żołnierzy radzieckich była już pijana. Urządzono sobie zabawę na rynku. W całym mieście
słychać było grę na akordeonie i harmoszce. Oczywiście muzyce i zabawie towarzyszyły wystrzały. Jeden z
żołnierzy odstrzelił głowę z posągu Matki Boskiej, a wkrótce i ręce tej figury, która od 1697 roku stała na oleskim
rynku. Niektórzy nadal plądrowali mieszkania zabierając z nich wszystko co popadnie. Zderzenie dwóch różnych
kultur powodowało wiele ciekawych sytuacji. Pewien żołnierz chodził po wszystkich domach i odkręcał krany.
Kolegom wyjaśniał, że przywiezie je do domu, sprzeda sąsiadom, zaczepi je do ściany i u wszystkich będzie woda w
mieszkaniu, tak jak to jest w Niemczech. Dużą sensacją dla Rosjan (a raczej Ukraińców) były również słoje (weki).
Fascynowały ich także zegarki, szczególnie ręczne, gdyż takie „łatwo dźwigać“. Rozgoryczony żołnierz, który zbyt
późno przybył do pracowni zegarmistrzowskiej i zastał w niej tylko duże zegary ścienne – zastrzelił swego kolegę,
gdyż ten nie chciał podzielić się łupem. Oczywiście za taki czyn natychmiast ukarano go rozstrzeliwując na miejscu.
W ten sposób kolejni dwaj żołnierze „zginęli na polu chwały“ podczas „wyzwalania“ Olesna. Inny żołnierz,
prawdopodobnie sierżant Muranow „znalazł“ motocykl, a że był pijany, szalał na nim po całym mieście. Gdy potrącił
kogoś, rozpoczęto za nim pościg, lecz nie znaleziono go. Dopiero parę dni później okazało się, że leży on w okolicy
gospodarstwa państwa Buchtów (przy dzisiejszej ul. Targowej); pijany zabił się na motorze.
Żołnierze radzieccy odkryli w okolicznych gorzelniach, m.in. w Sowczycach i Bodzanowicach ogromne zapasy
spirytusu (oleska gorzelnia nie była tak dobrze zaopatrzona). Między Rosjanami zajmującymi się rozwożeniem tego
spirytusu dochodziło często do sprzeczek i bójek, które przeważnie kończyły się tragicznie. Według nie
sprawdzonych informacji w Sowczycach, w kotle ze spirytusem utopiło się 6 żołnierzy radzieckich. Zmarłych, a raczej
utopionych, przewieziono do Olesna i w ten sposób powiększyli oni grono „poległych na Ziemi Oleskiej“.
Ginęli nie tylko Rosjanie, ale również ludność cywilna. Pod wieczór (21 stycznia) dwie kobiety, które uciekały z
miasta, zostały rozstrzelane, gdyż broniły swojej godności. Kilka osób (prawdopodobnie 5 lub 6) zostało spalonych w
domach. Miały miejsce pierwsze gwałty. Najbardziej dramatyczne wydarzenia rozegrały się w domu Franciszka
Cichosa (przy dzisiejszej ul. Krasickiego), gdzie przebywało 10 osób: państwo Cichosowie z dwójką dzieci, Marta
Klausner (Czech) z dwoma synami, Paweł Nowak z synem Zygfrydem oraz Józef Mikosch. Opisanie zdarzeń, które miały miejsce w tym domu między 21 a 29 stycznia jest obecnie nie możliwe.
Noc z niedzieli na poniedziałek była bardziej przerażająca niż poprzednia. Płonęły kolejne domy, pijani żołnierze
często strzelali na wiwat, jednakże nikt z mieszkańców Olesna nie przypuszczał, że najgorsze dopiero przed nimi.
W poniedziałek 22 stycznia nastąpiło przemieszczenie wojska – pierwsza linia frontu ruszyła na zachód, natomiast ze
wschodu przybyły na teren Olesna oddziały tzw. armii czyszczącej – najgorsze szumowiny wypuszczone z więzień
przez Stalina po to, by walczyć do „ostatniej kropli krwi“. Rankiem kompletnie zdemolowano ratusz, wybuchły nowe
pożary. Oleskie kościoły pozostawały jednak nietknięte. Ksiądz Jendrzejczyk zdecydował się na obchód całego
miasta, by zanieść pociechę wszystkim, którzy jej potrzebowali. Pod wieczór, gdy wrócił do plebanii, był mocno
zaskoczony tym, co zastał w środku. „Gdy wróciłem do plebanii – wspominał – znalazłem wszystko w nieładzie.
Wszystkie ubrania i cała bielizna zniknęły. W sypialni znalazłem tylko pióra z pierzyn; inlety ikapy na łóżka również
zniknęły. Moja szafa z książkami była pusta. Książki poniewierały się na podłodze. Siostry (zakonne) wróciły do szpitala i tam zobaczyły ten sam obraz.“
Siostry zakonne znalazły zakwaterowanie w małym pokoju, w górnej części szpitala, który oficjalnie przejęty został przez rosyjskiego oficera – kobietę.
Gdy ksiądz zorientował się, że siostrom nic się nie stało, wrócił do plebanii. Wchodząc do budynku poczuł zapach
benzyny i zauważył płonącą już sofę. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. W ciągu nocy plebania spaliła się
doszczętnie. Przepadły cenne księgi metrykalne, wiele dokumentów parafialnych oraz wartościowe portrety oleskich
proboszczów i przeorów dawnego zakonu augustianów. Część dokumentów została wcześniej ukryta w różnych
miejscach kościoła św. Michała, m.in. na wieży, w sygnaturkach pod podłogą strychu, czy w krypcie augustianów.
(Wszystkie te przedmioty, przede wszystkim jednak księgi rachunkowe parafii /najstarsze pochodziły z XVIII w./
ocalały, lecz większość z nich została rozkradziona po wojnie. Dziś pozostały jedynie oderwane deski z podłóg
strychu kościoła św. Michała oraz puste segregatory. Część dokumentów ocalała, m.in. dokładne inwentarze
poszczególnych obiektów należących do parafii /włącznie z kościołami/ oraz korespondencja księży z XIX w.)
Ponieważ zarządzająca szpitalem odmówiła zgody na zamieszkanie księdza w tym budynku, wraz z panną
Wieczorek znaleźli oni schronienie w domu siedemdziesięcioletniej panny Maciejok, który znajdował się w okolicach dzisiejszej ul. B. Prusa.
Tej samej nocy nowoprzybyłe wojska radzieckie próbowały podpalić szpital. Bez wiedzy gospodyni tego obiektu
siostry zakonne Bogusława, Fabiola i Parisia oraz lekarz Frytsch kilkakrotnie gasili ten gmach. Dopiero interwencja przypadkowo obudzonej pani oficer spowodowała przerwanie ponownych prób podpalenia szpitala.
Niestety nikt nie zechciał uratować budynku ratusza, który podobnie jak plebania spłonął w nocy z 22 na 23 stycznia.
Spaliło się wówczas wiele akt miasta Olesna. (W tym miejscu należy podkreślić, że słowa uznania i podziękowania
należą się przedwojennemu nauczycielowi historii – Zenonowi Kurzei, który wywiózł z miasta najcenniejsze
dokumenty dotyczące historii Olesna. Zgodnie z życzeniem tego nauczyciela te niezmiernie cenne dokumenty /XV, XVI i XVII w./ przesłane zostały do Archiwim Państwowego we Wrocławiu.)
W ciągu pierwszych czterech dni spłonęło w mieście około 210 budynków; najwięcej pożarów wybuchło w nocy z poniedziałku na wtorek (z 22 na 23 stycznia), bo około 160.
Wczesnym rankiem we wtorek 23 stycznia grupy żołnierzy tzw. armii czyszczącej przystąpiły do dokładnego
obchodu miasta. Rozpoczął się prawdziwy terror. Ponieważ ocalałe zabudowania były już splądrowane, rozczarowani
żołnierze wpadali we wściekłość. Swoją agresję wyładowywali przede wszystkim na ludności cywilnej. Wyjątkowo
brutalnie postępowano z kobietami. „Nie przepuszczono chyba żadnej !“ Nie oszczędzano nawet starszych pań.
Siedemdziesięcioparoletnia pani Kutzner mieszkająca wówczas w budynku dzisiejszej poradni dla kobiet do końca
życia nie mogła zapomnieć tych strasznych chwil, a podczas zwierzeń opowiadała znajomym o „kilkudziesięciu
chamach, których ludźmi nazwać nie można“. Podobnie wyrażała się o „wyzwolicielach“ wówczas
siedemdziesięcio-czteroletnia pani Vogel mieszkająca przy dawnej Adolf-Hitler-Straße (dziś ul. Krasickiego).
Każdy z mieszkańców Olesna i okolicznych wiosek poddany został wstępnej weryfikacji narodowościowej. Odpowiedź
na pytanie: „kim jesteś ?“ była zawsze niezadowalająca. Jeżeli brzmiała ona „Niemiec“ – oznaczała wyrok śmierci lub
niewolę i zesłanie w głąb ZSRR. Natomiast gdy pytany odpowiedział, że jest Polakiem, żołnierze radzieccy
nakazywali mu „w ciągu trzech dni wynieść się do Polski, tam gdzie jest jego miejsce.“ Weryfikacja ta zakończyła się
z chwilą, gdy do miasta przybył major Władimir Pereckalski, który objął stanowisko komendanta Olesna. Na swoją
siedzibę wybrał on dom piekarza Karola Klosika, któremu polecił natychmiast uruchomić piekarnię.
Tymczasem chwile grozy przeżywał ksiądz Jendrzejczyk. W domu siedemdziesięcioletniej panny Maciejok, u której
zamieszkiwał po spaleniu plebanii, pojawili się Rosjanie z nakazem przeszukania mieszkania. Rewidując pokój
księdza znaleźli w jego łóżku ostatnie dwie butelki mszalnego wina. Wobec braku zadowalających wyjaśnień
żołnierze próbowali zmusić księdza do opróżnienia tych butelek. On jednak odmówił oddając im jedną z nich. Rosjanie
ustąpili dopiero wówczas, gdy ksiądz wypił połowę zawartości butelki, a przerażona panna Maciejok zaczęła całe
mieszkanie kropić święconą wodą. Wkrótce po tym wydarzeniu odwiedziło księdza kolejnych dwóch żołnierzy; tym
razem przyszli z psem. Podczas przeszukiwania duchownego znaleźli jego dowód osobisty, a w nim pieczątkę ze
swastyką. Na szczęście odwiedziny te zakończyły się tylko przekleństwami, a nieproszeni goście na pożegnanie nazwali księdza Hitlerem.
Około południa do wyłamanych drzwi domu panny Maciejok kulturalnie zapukał jakiś oficer. Przedstawił się i poprosił
księdza, by ten pozował mu do portretu. Po jakiejś godzinie pokazał duchownemu swój szkic, serdecznie podziękował i odszedł. Mimo to noc upłynęła wszystkim równie niespokojnie jak poprzednie.
Nazajutrz, t.j. w środę 24 stycznia około godz. 7.30 przybyło do Olesna wielu mieszkańców Kluczborka, których
wygnano z miasta i polecono im, aby znaleźli sobie schronienie w sąsiedniej miejscowości. Z pobliskich wiosek
stopniowo zaczęli powracać mieszkańcy Olesna. Komendantura radziecka rozpoczęła przesłuchiwania miejscowej ludności. Jako pierwszy wezwany został ksiądz, który później wspominał: „Kilka minut przed godziną 8.00 komendant
przyjął mnie bardzo formalnie; nie cieszył się z tego spotkania. Rozmawiał ze mną dwie godziny, a tłumaczem była jakaś kobieta. Chciał zdobyć informacje o mieście,
jego mieszkańcach, Niemcach i Hitlerze. Zdziwiło mnie bardzo gdy zapytał kto podpalił miasto. Odpowiedziałem: tego ja nie wiem.“
Po przesłuchaniu ksiądz Jendrzejczyk otrzymał zezwolenie na odprawianie mszy św. oraz na grzebanie zmarłych. Zastrzeżono jednak, by w pierwszej kolejności uprzątnąć
ciała żołnierzy radzieckich, które zostały złożone do wspólnej mogiły, w miejscu
gdzie dziś znajduje się pomnik „Wdzięczności“ (2 orły symbolizujące powrót Śląska do Polski). (Po wojnie dokonano
ekshumacji zwłok żołnierzy radzieckich przewożąc je na cmentarz Armii Czerwonej w Kluczborku.)
Komendant Pereckalski poprosił księdza, by ten zaprowadził go do siedziby Gestapo (dziś jest to budynek przy ul.
Kościuszki znajdujący się na przeciwko młyna). Razem z kilkoma żołnierzami udali się tam piechotą. Gdy dotarli na
miejsce okazało się, że wszystkie pomieszczenia są puste. Komendant bardzo się rozczarował, a po kilku przekleństwach pozwolił księdzu odejść.
W ciągu następnych trzech dni (od czwartku 25 do soboty 27 stycznia) spłonęło w Oleśnie 67 domów. Każdy dzień
podobny był do poprzedniego: kolejne gwałty, rabunki, zabójstwa i podpalenia. Przerażający był widok miasta
wczesnym rankiem w niedzielę 28 stycznia. Mieszkańcy Olesna zdążający na mszę św. nie byli pewni czy to jest
jeszcze noc, czy już nowy dzień. Ponieważ domy w mieście pokryte były papą, nad Olesnem rozciągał się olbrzymi
obłok czarnego dymu, który nie przepuszczał promieni słonecznych. Kilka domów jeszcze się paliło, z innych już
spalonych wydobywał się przeraźliwie czarny dym. Wszędzie unosił się zapach benzyny lub ropy. Miasto dogorewało.
Ocalały jedynie: gmach starostwa, urząd skarbowy, budynek poczty, dworzec kolejowy, szpital, budynek sądu,
szkoły i kościoły oraz około 350 zabudowań, głównie na peryferiach miasta. Zachowała się również „wikarówka“, w
której Rosjanie urządzili magazyn kradzionych rzeczy. Większość ocalałych domów i gmachów użyteczności publicznej była zdewastowana.
Najmniej ucierpiały oleskie świątynie. W kościele parafialnym „nawet stajenka była w całości“. Zniknęły natomiast
wszystkie obrusy, serwety i pomalowane na złoto ozdoby. Drzwi do zakrystii tego kościoła były wyłamane łomem, a pomieszczenie to wyglądało jak pobojowisko. W szafach nie pozostało nic.
W większym stopniu zdewastowane było wnętrze kościoła św. Michała Ołtarz główny był cały zdemolowany, drzwi do
tabernakulum wyłamane. Hostie podeptane i zbeszczeszczone poniewierały się na ziemi. Figury były zrzucone z
piedestałów. Włamano się do jednej z krypt tego kościoła pozostawiając w niej duży nieporządek. (Rosjanie weszli do
krypty, w której znajdują się szczątki fundatorów i dobrodziejów oleskich świątyń. Pozostawili w niej kilka pustych
butelek po wódce lub spirytusie oraz menażkę. Krypta zakonników pozostała nietknięta.)
Kościół św. Rocha nie został uszkodzony, jedynie w dachu powstało kilka dziur.
Kościół św. Anny z zewnątrz był nienaruszony. W takim stanie znajdował się również ołtarz główny tej świątyni.
Natomiast ołtarze w kaplicach zostały uszkodzone. „Organy nie nadawały się do niczego.“ Dużo figur leżało na
podłodze. Przed ołtarzem głównym znajdowały się resztki wygaszonego ogniska, które „wyzwoliciele“ rozpalili po to,
aby się ogrzać. Dziś śmiało możemy powiedzieć, że ocalenie tego pięknego kościółka graniczy z cudem, bo przecież rozpalenie ogniska w tej świątyni to pewny pożar.
Kościół ewangelicki również został zdemolowany.
W sobotę 27 stycznia przybyły do Olesna pierwsze grupy osób, które traktowały cały Śląsk jako obszar
potencjalnego wzbogacenia się. Gwałty, rabunki, zabójstwa i podpalenia przybrały na sile. Zabijano również żołnierzy
radzieckich odbierając im broń i mundury. W ten sposób zamordowano w Oleśnie i jego najbliższych okolicach 10 lub
11 Rosjan. Jak wynika z relacji świadków osoby te chodziły grupami, przeważnie wieczorem i w nocy. Prawie zupełnie
ludzie ci nie rozmawiali ze sobą. Wchodzili do domów, które jeszcze nie zostały spalone, zabierali to co w nich
jeszcze pozostało, a następnie oblewali je benzyną i podpalali. Mieszkańcy Olesna próbowali ratować swoje
domostwa, lecz upór podpalaczy był wyjątkowy. Pan Nowak ukrywający się na strychach domów przy dzisiejszej ul.
Pieloka (obok kiosku z prasą) wspominał, że gasił swój dom trzy razy, lecz za czwartym razem nie zdołał go uratować.
Bandy te grasowały również na wsiach konfiskując żywność, konie, bydło i trzodę chlewną. O ile wojska radzieckie
konfiskowały tylko część inwentarza (głównie konie), pozostawiając gospodarzowi przynajmniej kilka zwierząt
gospodarskich, to członkowie tych band rabowali wszystko. Częste bywały przypadki zwracania się o pomoc do
wojsk radzieckich stacjonujących w Oleśnie, które (co należy otwarcie przyznać) chętnie pomagały miejscowej
ludności. Ksiądz Jendrzejczyk wspominał, że pierwsze dni po „wyzwoleniu“ nie były tak straszne jak te, które
nadeszły później. „To było przerażające. Człowiek musiał prosić Ruskich, by chronili go przed Polakami.“ Również w
dokumentacji oleskich władz, które wkrótce rozpoczęły pracę w mieście (m.in. w sprawozdaniach starosty Ludwika
Affy) znajdujÄ… siÄ™ informacje o bandach zajmujÄ…cych siÄ™ szabrem i rabunkiem. Jedna z tych band, liczÄ…ca w marcu
1945 roku ponad 100 osób grasowała w południowo – zachodniej części powiatu. Wielu członków tej bandy nosiło radzieckie mundury.
Terenem działania drugiej grupy była północno – wschodnia część powiatu oleskiego. Członkowie należący do tej
bandy nie posiadali broni palnej, lecz wielu z nich nosiło mundury radzieckie. Zajmowali się rabunkiem i szabrem.
Stawiającym opór grozili nożem. Często zdarzało się, że jeden nóż użytkowało kilka osób, a w czasie szamotaniny
ludzi przebranych za Rosjan można było usłyszeć słowa: „dawaj noża“. Jak wynika z zachowanych dokumentów
ludzie ci zamieszkiwali okolice Przystajni, Praszki i Szyszkowa. Dziś wielu z nich jeszcze żyje i zapewne pamięta, co działo sie w Oleśnie od końca stycznia do maja 1945 roku.
W poniedziałek 29 stycznia ponownie przesłuchiwano księdza Jendrzejczyka. Po przesłuchaniu polecono mu, by
natychmiast rozpoczął grzebanie zmarłych, którzy jeszcze leżeli na ulicach. Wcześniej było to niemożliwe, gdyż
wyjątkowo silny mróz uniemożliwiał wykopanie grobów. Dotychczas w zbiorowej mogile złożono jedynie ciała
żołnierzy radzieckich. Następnego dnia ksiądz Jendrzejczyk razem z panną Wieczorek zorganizowali sanki oraz mały
dziecięcy wózek. Wszystkich zabitych zaczęli zwozić do cmentarnej kostnicy. W dalszych pracach pomagali im:
Franciszka Glatzel oraz piekarz Lukoschik z Kluczborka. Ponieważ ziemia zamarznięta była do głębokości 50 cm
kopanie grobów postępowało bardzo wolno. Ksiądz Jendrzejczyk wspominał: „Najpierw kopaliśmy kopaczką tak długo,
aż odsypaliśmy zamarzniętą ziemię, potem praca była lżejsza ... Grzebaliśmy zmarłych bez trumien, tylko
zawiniętych w maty lub koce. Masowy grób miał około 30 m długości. Złożyliśmy w nim 45 ciał ... zamordowanych.
(Grób ten znajdował się za mogiłami żołnierzy niemieckich poległych w czasie II wojny światowej.) Jako pierwszą –
Jadwigę Nowak, około 41 lat, z ul. Szywałdzkiej. Znaleźliśmy ją w jej łóżku zabitą, zwiniętą w kłębek; czoło miała
niebieskie, stłuczone kolbami karabibnów; kolejnym znalezionym był Wilhelm Vogel z Małego Przedmieścia.
Zastrzelony leżał przed swoim domem. Prawdopodobnie opóścił mieszkanie po godzinie policyjnej i został zabity. Był
przymarznięty do ziemi, musieliśmy łopatą odrywać go od chodnika. Znaleźliśmy również trzech nieznajomych
zastrzelonych na dworcu kolejowym...“ Najbardziej jednak przerażał wszystkich widok sześciu zamordowanych,
którzy w samej bieliźnie leżeli za domem należacym do rodziny Busche (Bocianek) – dawny dom państwa Zielińskich.
Poprzedniego dnia (29 stycznia) wieczorem, żołnierze radzieccy wchodzący w skład tzw. armii czyszczącej
wyprowadzili z willi państwa Cichosów 10 osób; ocalały tylko cztery. Prawdopodobnie honor i godność były ceną,
którą zapłaciła rodzina Cichosów za uratowanie swojego życia. Natomiast strzałem w tył głowy zamordowani zostali:
Marta Clausner (Czech) z dwoma synami – szesnastoletnim Gerhardem i piętnastoletnim Janem, Paweł Nowak, jego syn Zykfryd oraz Józef Mikosch. (Obecnie okoliczności tej zbrodni nie można zaprezentować.)
Oprócz miejscowej ludności zginęło także wielu obcych. Ksiądz Jendrzejczyk wspominał: „Jednego Ruscy
przejechali, a potem przerzucili przez płot. Nogi miał jeszcze związane, prawdopodobnie przywiązane były do samochodu ... roztrzaskana głowa musiała się tłuc po ulicy.“
Do 1 czerwca 1945 roku pogrzebanych zostało 92 zabitych (cywilów i żołnierzy). Wiele osób pochowanych zostało w
prywatnych ogrodach lub w lasach, m. in; w lasku między Olesnem a Grodziskiem. Zbiorowe mogiły znajdują sie
również na cmentarzach kościołów św. Anny i św. Rocha (na południowy wschód od tej świątyni). W samym Oleśnie
zginęło 18 lub 19 Rosjan, lecz tylko dwóch z nich zostało zabitych przez żołnierzy niemieckich. Jednakże w zbiorowej
mogile poległych podczas „wyzwalania“ miasta znajdowały się 43 ciała. Brakującą różnicę 24 – 25 osób stanowią
zabici żołnierze przywiezieni z okolicznych wiosek oraz prawdopodobnie członkowie band rabujących Olesno i
sąsiednie wioski, którzy zastrzeleni zostali przez Rosjan. Ponieważ nosili oni mundury armi radzieckiej, zaliczono ich
do „poległych na polu chwały“. Przypuszczalnie w tej zbiorowej mogile złożono ciała 8 „przebierańców“. Natomiast
wielu Rosjan, którzy zginęli w okolicznych wioskach zostało zastrzelonych przez swoich zwierzchników za grabież
lub wyłudzanie cudzego mienia. Prawdopodobnie sytuacje takie zdarzały się również w samym Oleśnie.
Stopniowo do miasta zaczęli powracać jego mieszkańcy, którzy zchronili się w pobliskich wioskach. Funkcjonowały
już piekarnia i sklep rzeźniczy. 14 lutego pojawiły sie w Oleśnie obwieszczenia nakazujące wszystkim mężczyzną
między 16 a 50 rokiem życia zgłoszenie się do komendantury radzieckiej. Wkrótce wszyscy (ok. 40 osób) wyjechali z
Olesna, by już nigdy do niego nie wrócić. Przypuszczalnie wywiezieni zostali na Sybir. Dzięki pomocy
zaprzyjaźnionego radzieckiego oficera (Żyda, który chciał zemścić się na każdym Niemcu, lecz nie potrafił zabijać bezbronnych) ocalał jedynie ksiądz, gdyż pozwolono mu zostać w mieście.
24 marca 1945 roku z Katowic do Olesna przybyła tzw. grupa operacyjna, której powierzono zadanie utworzenia
władzy ludowej w mieście. Pierwszym powojennym starostą Olesna został Ludwik Affa (marzec – październik 1945
r.). W niedzielę następnego dnia (25 marca) po uroczystej mszy św., na której odśpiewano „Boże coś Polskę ...“
odbyło się przekazanie władzy nowym urzędnikom. Symboliczne klucze do spalonego miasta komendant Władimir
Pereckalski przekazał Franciszkowi Grobelnemu (oleskiemu prezesowi Związku Polaków w Niemczech), a ten po krótkim przemówieniu oddał je nowemu staroście.
Na uroczystość tą przybyło około 400 osób. W ten sposób ukształtowała się władza ludowa w Oleśnie, którą przyniosły na Śląsk sowieckie bagnety.
W pierwszym tygodniu kwietnia 1945 roku rozpoczęła się oficjalna weryfikacja narodowościowa miejscowej ludności.
Do momentu zakończenia pierwszego etapu tej akcji, tj. do końca czerwca tegoż roku, wydano 778 tymczasowych
zaświadczeń obywatelstwa polskiego. Natomiast dla 460 osób (stan z końca czerwca 1945 r.) zorganizowano obozy
przesiedleńcze. W następnym roku na terenie powiatu oleskiego powstało ich kilka. Mieszkańców Olesna i
najbliższych okolic, których uznano za Niemców, wywieziono do dwóch obozów. Jeden z nich znajdował się w pobliżu
Wojciechowa, natomiast lokalizacja drugiego jest dziś niemożliwa do ustalenia. Warunki, jakie panowały w tych
obozach, były bardzo ciężkie. Ludzi zgromadzono na małym, ogrodzonym placu i trzymano ich pod gołym niebem.
Nie dostarczano im żywności. Więźniowie ci zdani byli na łaskę okolicznej ludności, która z narażeniem życia przerzucała do obozu podstawowe artykuły żywnościowe.
W obozach tych szerzyło się wiele chorób. Dopiero interwencja jednego z oficerów nieznacznie polepszyła warunki
bytu więźniów. Księdzu Jendrzejczykowi pozwolono w każdą niedzielę odprawiać mszę św., podczas której mógł on
posługiwać się językiem niemieckim. Dzięki pomocy zaprzyjaźnionego oficera udało się księdzu wydostać z obozu
kilkunastu więźniów. Na przełomie czerwca i lipca 1946 roku pierwsze transporty oleskich Niemców odjechały w
bydlęcych wagonach na zachód. W czasie tych transportów dochodziło do wielu tragedii, min. zmarło jedno z bliźniąt, które żona ostatniego przedwojennego starosty Ursula Jenkner – urodziła w tym obozie.
15 kwietnia 1945 roku do powiatu oleskiego przybył pierwszy transport repatriantów zza Buga. Rozpoczęły się nowe
tragedie. Bandy grasujące w powiecie nie oszczędzały również tej grupy ludności. Natomiast właściciele gospodarstw,
którzy wracali do swoich domostw, zaskoczeni zostali tym, że są one już zamieszkane. Do straszliwego zamieszania
doszło w lipcu 1945 roku, kiedy to z terenów dawnego województwa częstochowskiego przybyły grupy ludzi
legitymujących się fikcyjnymi przydziałami na miejsca (gospodarstwa lub domostwa) dawno już zajęte przez
repatriantów. Rozczarowani wracali do domów, po drodze jednak mścili się zarówno na ludności miejscowej jak i na
repatriantach ze wschodu. Znowu wybuchały pożary. W samym Oleśnie do końca 1945 roku osiedliło się 363 repatriantów i przesiedleńców.
Natomiast ludność miejscową, często pod różnymi pretekstami zmuszano do opuszczenia rodzinnych stron. Również
ksiądz Jendrzejczyk w czerwcu 1946 roku musiał wyjechać z Olesna, a zdecydował o tym ówczesny starosta Jerzy
Bartocha. Funkcję proboszcza pełnił już od paru miesięcy ksiądz Józef Niesłony, który z niesamowitą konsekwencją
tępił wszystko, co niemieckie, posuwając się nawet do niszczenia zabytków i wartościowych przedmiotów.
Lokalna władza ludowa traktowała rodzimą ludność Olesna jako wrogów. Rozpoczęły się aresztowania, które objęły
nie tylko Niemców i Ślązaków, ale także Polaków. Prześladowano także członków Armii Krajowej ukrywających się
we wschodniej części powiatu. Szczególnym okrucieństwem wyróżniał się szef oleskiego urzędu bezpieczeństwa
Władysław Szymanek (właściwie: Juliusz Halbreich). Były to trudne czasy dla wszystkich mieszkańców Śląska, najbardziej jednak cierpiała ludność miejscowa.
Tak przedstawia się prawda o tzw. „wyzwoleniu“ Olesna. Rodowici mieszkańcy tego miasta zostali „wyzwoleni“ –
wyzwoleni z godności, honoru i majątku. Wielu z nich musiało opuścić swoją małą ojczyznę, a ci, którzy pozostali,
przekonali się czym jest „prawdziwa wolność“. Zniszczone w 80 %, spalone i ograbione Olesno wkroczyło w nowy okres swojej historii; jakże smutna i przerażający.
A. Pawlik
(1992) powrót
|